+3
zuzanna_89 19 lutego 2017 18:02
Zimno, ciemno, wieje i pada... Słowem – wymarzony urlop! Na wycieczkę do Islandii postanowiliśmy przeznaczyć 4 dni – wystarczająco, żeby trochę poznać wyspę, ale nie zrazić się w razie złej pogody. Akurat tak się złożyło, że ostatniego dnia zaczęło strasznie wiać i padać, więc udało nam się.

Szczegóły techniczne:Lot Easyjetem z Gatwick, 2.02 – 6.02, za 110 GBP (powrotny).

Samochód z Sad Cars, zdecydowaliśmy się na Suzuki S Cross, bo obawialiśmy się że Yaris nie da rady. Akurat podczas naszego pobytu pogoda była dość łaskawa, drogi przejezdne, więc samochód był trochę na wyrost. No ale za 4 dni to było 310 euro za Suzuki, a 190 euro za Yaris, więc różnica nie taka wielka. Z samochodem żadnych problemów, ale w Sad Cars niemiła wiadomość – ponieważ nie mamy karty kredytowej wezmą 1050 euro depozytu, ale oddadzą tylko 1000, bo te 50 to opłata transakcyjna. Hę? Do tego bank doliczył 25 GBP własnej opłaty transakcyjnej i wychodzi na to, że Sad Cars wcale nie takie tanie.

Noclegi
Nie jesteśmy na tyle twardzi, żeby spać zimą w namiocie, więc zdecydowaliśmy się na najtańsze hotele. Za noc wyszło nas 30 – 40 GBP od osoby w 4-osobowym prywantym pokoju, ze śniadaniem. 1 noc w Reykjaviku, 2 w okolicy Skogar i 1 w Hveragerði.

Jedzenie
Przywieźliśmy ze sobą chleb, wędliny, batony i inne takie. Pierwszego dnia kupiliśmy ryż i makaron, a do tego jakieś sosy, żeby sobie wieczorami gotować. A tu niestety klops, bo tylko w pierwszym hotelu mieliśmy kuchnię, w kolejnych jedynie czajnik, albo nawet nie. Także 2 razy byliśmy zmuszeni zjeść na mieście, za każdym razem płaciliśmy po około 2000 ISK (około 14 GBP) od osoby. Drogo, ale da się przeżyć, a po całym dniu na zimnie naprawdę chce się zjeść coś ciepłego.

Zwiedzanie

3.02
Golden Circle (Þingvellir, Geysir i Gulfoss). O tym jest w każdej relacji z Islandii, więc nie będę się zbytnio rozpisywać.Na drogach pusto, ale przy atrakcjach było trochę ludzi. Parę autobusów pełnych Azjatów, kilkanaście samochodów. Þingvellir – wyobrażałam sobie że rów będzie większy, może nie jak Wielki Kanion ale chociaż na kilkadziesiąt metrów. Ale i tak ciekawe, piękne miejsce. Oblodzone ścieżki stanowiły nie lada wyzwanie dla niektórych turystów, których zmagania z nimi były rozrywką dla innych ;)

DSC_1066.JPG



DSC_1112.JPG


Największe wrażenie zrobiły na mnie gejzery, szczególnie Strokkur – niesamowite, tak sobie bulgocze po cichu i nagle puff! Wybucha na 10 metrów.

DSC_1129.jpg


DSC_1130.JPG


Gulfoss

DSC_1131.JPG


Wieczór spędziliśmy w jacuzzi przed naszym hotelem. Temperatura wody 40 stopni, także deszcz ze śniegiem padający z nieba przyjęliśmy z radością. Zorzy brak.

4.02
W nocy nie mogłam spać, tak mi było jeszcze gorąco od tego wygrzewania się w ukropie, dlatego kąpiel w pobliskim gorącym źródle przełożyliśmy na kiedy indziej i zaraz po śniadaniu ruszyliśmy w trasę. Zaczęliśmy od Vik. Dopiero następnego dnia zorientowaliśmy się, że ta najsłynniejsza plaża (Reynisfjara) nie jest wcale w samym Vik, ale kilka kilometrów na zachód. Jak dobrze, że istnieją relacje na Fly4free!

DSC_1212.jpg



DSC_1221.jpg


Z Vik jechaliśmy dalej na wschód przez iście postapokaliptyczny krajobraz. Zatrzymaliśmy się w Kirkjubæjarklaustur, gdzie według przewodnika znajdują się kolumny bazaltowe tak ułożone, że komuś nasunęły na myśl podłogę w klasztorze (Kirkjugólf). Samo pojęcie kolumny bazaltowe wywołuje u mnie szybsze bicie serca, nie wiem czemu, ale jest w nich coś niezwykłego, czyste piękno natury. Kiedy w czerwcu oglądaliśmy Giant’s Causeway w Irlandii nie przypuszczałam nawet, że inna wyspa na I posiada aż tyle tego! Podłoga klasztorna nie była specjalnie imponująca, na dodatek nie udało nam się znaleźć wspomnianej na tablicy informacyjnej 10-cio-kątnej kolumny. Cóż, czas jechać dalej.

DSC_1222.jpg


Kolejnym celem był Skaftafell, część ogromnego Parku Narodowego Vatnajökull. Myślę, że latem musi tam być sporo ludzi – parking i pole kempingowe są naprawdę duże, w lutym prawie puste. Po prawej lodowiec, po lewej lodowiec – bajka! Ponieważ dojście do głównej atrakcji parku – wodospadu otoczonego (a jakże inaczej) kolumnami bazaltowymi – wymaga pewnego wysiłku, turystów nie było zbyt wielu. Pod wodospadem byliśmy sami. Potem jeszcze poszliśmy kawałek dalej, na pobliski punkt widokowy. Myślę, że w parku można by spokojnie spędzić dzień czy dwa, ale nas czas gonił.

DSC_1223.JPG



DSC_1224.jpg


Ostatnim i najważniejszym punktem podróży była laguna lodowcowa Jökulsárlón, miejsce w większości przewodników opisywane jako najpiękniesze w Islandii. Zaczął padać deszcz, byliśmy już zmęczeni, ale tak daleko dotarliśmy – teraz nie mogliśmy zrezygnować. I całe szczęście, że jechaliśmy dalej, bo to naprawdę było najpiękniejsze miejsce jakie widzieliśmy w Islandii! Bryły lodu oderwane od lodowca są w nienaturalnie błękitnym kolorze, do tego turkusowa woda i czrana plaża. Jakby tego było mało, w wodzie baraszkowały dwie foki nic sobie nie robiąc z zimna i deszczu. I znowu, przy słoneczne pogodzie na pewno jest tam bardziej urokliwie, ale tak przynajmniej uniknęliśmy tłumów. W kafejce przy parkingu planowaliśmy coś zjeść, zastanawialiśmy się nad zupą z owoców morza, na co chłopak za kasą poinformował nas (po polsku), że nie poleca, bo jest z proszku. Proszę, rodacy nawet na końcu świata.

DSC_1293.jpg



DSC_1305.jpg



DSC_1312.jpg



DSC_1328.jpg


Powrót zajął nam ponad 3h, wieczorem znowu zaczęło lać, potem opady zmieniły się w śnieg, więc z zorzy znów nici.

5.02
Obudziłam się przed 7, ciemno jak w środku nocy, i zaczęłam przeglądać blogi o Islandii – o czym w okolicy zapomnieliśmy? No tak, wrak samolotu DC3! I plaża Reynisfjara. Najpierw jednak, zaraz po śniadaniu, kąpiel w źródle termalnym. Znajdowało się ono bardzo blisko naszego hotelu, podjechaliśmy kawałek samochodem, a dalej pieszo z 20 minut. Całe szczęście, że wczoraj spadł śnieg i mogliśmy iść po czyichś śladach, nie wiem jak inaczej byśmy trafili! Na miejscu opadły nam szczęki, gdyż okazało się, że źródło ma formę basenu, który widzieliśmy kiedyś w czyjejś relacji i koniecznie chcieliśmy je odwiedzić (ale wierzcie mi, w Islandii jest tyle do zobaczenia, że z czegoś trzeba zrezygnować). No proszę. Obok basenu jest przebieralnia, która miała lokatora. Chłopak przyjechał na Islandię na miesiąc z planem spania pod namiotem, w lutym! Woda w basenie miała przyjemną temperaturę, a przy wlocie od strony źródła można było się ogrzać. Pływanie, gdy wokół leży śnieg – bezcenne!
DSC_1347.jpg


Nie możemy jednak wygrzewać się w nieskończoność – czas nas goni! Najpierw Skogafoss, który widzieliśmy już z drogi. Zdecydowanie warto wejść po schodkach i zobaczyć całość z góry.

DSC_1375.jpg


Kawałek dalej wspomniany wcześniej wrak samolotu. I tu zaskoczenie – może jeszcze niedawno było to tajemnicze miejsce, ale teraz są tu tłumy (jak na Islandię) turystów! Oczywiście głównie Azjaci. Chyba nie wszyscy zdają sobie sprawę że od parkingu do wraku to jakieś 3km, niektórzy ciągną ze sobą dzieci. Spacer był niesamowitym doznaniem, pokryta śniegiem droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność, jednocześnie wciąż zdawało nam się, że ocean jest tuż, zaraz, blisko. Sam wrak nie zrobił na nas specjalnego wrażenia – może przez to że jest oblepiony turystami robiącymi sobie zdjęcia w każdej możliwej pozie. Gdy tylko docieramy do samochodu odkręcamy klimę na 28 stopni (deszcz złapał nas kilka razy podczas spaceru) i rzucamy się na prowiant!
DSC_1381.JPG



DSC_1393.JPG


Kolejny przystanek – Reynisfjara. Jeszcze nie zdążyliśmy się zagrzać, na dworze strasznie wieje, ale miejsce jest przepiękne. Szkoda tylko, że tak popularne.

DSC_1394.JPG


Dalej jedziemy do Sólheimajökull, aby zobaczyć z bliska lodowiec. Sporo ludzi kupuje wycieczki oferujące spacer po lodowcu, ceny zaczynają się od 15 000 ISK. Trochę drogo, a zresztą jesteśmy już zmęczeni.

DSC_1422.JPG


Ostatnia atrakcja tego dnia – wodospad Seljandafoss. To ten za którym można przejść i jest to niesamowite wrażenie! Oczywiście znowu jesteśmy przemoczeni, ale klima w samochodzie nie zawodzi.

DSC_1423.jpg


W końcu docieramy do hotelu, gdzie oferują nam kolację za 4500 ISK. Grzecznie dziękujemy i jedziemy zjeść coś w Selfoss za mniej niż połowę tej sumy. Wieczór standardowo w jacuzzi i standardowo bez zorzy.

6.02
Przy śniadaniu okazuje się, że w hotelu pracuje Polka. Zawsze chciała wyjechać na Islandię, a więc rzuciła pracę w Polsce i przyjechała :) Poinformowała nas, że przez 4 miesiące od kiedy tu jest widziała taką fest zorzę polarną może z 5 razy i do tego po 23. No to już wiedzieliśmy, że nasze szanse od początku były małe, a że wykończeni chodziliśmy spać o 22, to jeszcze je zmniejszyliśmy. Cóż, innym razem!
Dziś celem jest Reykjadalur – dolina, którą płynie gorąca rzeka, a wokół jest wiele gorących źródeł. Gdy docieramy na miejsce o 9 nasz samochód jest drugim na parkingu. I znowu idziemy po czyichś śladach w śniegu i znowu cieszymy się, że zimą jest niewielu turystów. Po niecałej godzinie docieramy do doliny, gdzie bulgocą gorące źródła wyrzucając z siebie odór siarkowodoru. Jest pięknie! Sprawdzamy rzekę – ciepła, ale jesteśmy nieźle zmarznięci, idziemy wyżej. Zatrzymujemy się trochę powyżej ‘przebieralni’ i tam decydujemy się na szybkie zanurzenie. Naprawdę nie jest łatwo się rozebrać, wiatr wieje, ziemia jest lodowata – to nie hot tub pod hotelem, szybko do wody! Wracając mijamy wielu turystów, jedna grupa jest nawet uzbrojona w raki i czekany, chyba trochę na wyrost.

DSC_1429.JPG



DSC_1461.jpg



IMG_1486.JPG



IMG_1493.JPG


Jest dopiero koło 12, samochód musimy oddać za 5h, także jeszcze sporo czasu. Jedziemy obejrzeć krater Kerið. Na zdęciach wygląda przepięknie – czerwonawy krater, a na dnie woda o turkusowym kolorze. Kto by pomyślał, że zimą będzie zamarznięta? Hmm, najwyraźniej nie my. Ledwo dajemy radę przejść się dookoła krateru, tak wieje. Trzeba zaznaczyć, że za obejrzenie krateru trzeba zapłacić (symbolicznie – 400 ISK).

IMG_1506.JPG


Zbliżamy się do końca wycieczki. Koleżanka zostaje jeszcze na 2 noce w Grindaviku, jadąc tam zahaczamy o Stokkseyri opisane w przewodniku jako urocza nadmorska miejscowość. Przy dzisiejszym wietrze i deszczu wygląda jak miasto duchów, uroku ani krzty. Nie lepiej jest w Grindaviku, prawie nam wyrwało drzwi od samochodu jak wysiadaliśmy, taka wichura... Jadąc na lotnisko zajechaliśmy jeszcze na parking przy Blue Lagoon i bardzo dobrze, bo błękitne sadzawki były też poza terenem kąpieliska. Niezapomniany widok.

IMG_1509.JPG


Do Islandii na pewno wrócimy latem doświadczyć (prawie) polarnych dni, zobaczyć wyspę w zieleni i te wszystkie ptaki o których czytałam.

Dodaj Komentarz